Totalna magia. Książka czy film?
Wcale nie tak dawno temu, nie za siódmą rzeką, ani górą, lecz w niepozornym miasteczku w Stanach Zjednoczonych przy ulicy Magnolii stał sobie tajemniczy dom. Omijano go z daleka. Szeptano o nim ukradkiem. I tylko czasami w bardzo ważnych sprawach, gdy desperacja przewyższała lęk, ten i ów przekraczał próg dziwnego domostwa. Plotka głosiła, że mieszkały w nim dwie potężne czarownice.
Tylko że… to nie była plotka.
Frances i Jet były czarownicami jak wszystkie kobiety z rodu Owensów. Znały się głównie na eliksirach miłości. Pewnego dnia, jako jedyne krewne, przyjęły pod swój dach dwie osierocone dziewczynki – siostry Sally i Gillian. Od tego momentu życie na ulicy Magnolii stało się jeszcze dziwniejsze.
Dziewczynki, choć różniły się od siebie jak dzień i noc, były ze sobą bardzo zżyte. Sally była tą rozsądniejszą i wyciszoną, a Gillian szaloną i żywiołową. Z biegiem czasu różnice w charakterach pogłębiły się. Gillian opuściła dom ciotek i uciekła z chłopakiem. Sally została, ale i ją w końcu dopadła miłość…
Na podstawie powieści, w 1998 roku, powstał film pod tym samym tytułem co książkowy pierwowzór. Kto nie boi się spoilerów, może obejrzeć zwiastun poniżej ;).
Znane aktorki Sandra Bullock i Nicole Kidman wcieliły się w rolę Sally oraz Gillian Owens. Zagrały udanie i z wdziękiem, tak, że do tej pory film ogląda się przyjemnie, choć wyraźnie widać upływ czasu (ot, po prostu stary, ale sympatyczny film).
Reżyser i scenarzysta zaszaleli i bez oporów powycinali niektóre elementy książki. Dodali też sporo od siebie. Ich wersja ma sporo plusów!
Po pierwsze:
Sally przestaje być zrzędliwą, nudną babą. W książce była momentami sztywna jak nieboszczyk. W filmie jest całkiem fajna.
Po drugie:
Widać i słychać ciotki. Alleluja! W książce niemal nie istniały i to było dość dziwne i nienaturalne.
Po trzecie:
Dodano naukę czarowania. To ma sens!
Te trzy plusy filmu, to największe minusy powieści. Mocno w niej zgrzytają. Były takie momenty, że bardzo nie lubiłam Sally. Z jednej strony jej współczułam, a z drugiej wkurzała mnie jak mało która literacka postać.
Książkę uratował dla mnie styl pisania autorki. Alice Hoffman pisze wciągająco i momentami poetycko. Przedstawia miłość jako żywioł. Przesadzone, ale urocze. Poza tym autorka nieźle miesza w życiu swoich bohaterów. Nad rodziną Owensów ciąży klątwa – mężczyźni, których kobiety z tej rodziny obdarzą miłością, skazani są na niechybną śmierć.
Na jego widok zimny dreszcz przebiega przebiega Gillian po kręgosłupie. Od początku wiedziała, że (…) ryzykuje życiem za każdym razem, kiedy z nią jest. Przy jej pechu i jej przeszłości na pewno zawsze coś pójdzie źle. Wierzyła, że sprowadza nieszczęście na każdego, kto ją kocha, ale to było przedtem, kiedy była kobietą która zabiła (…), a teraz jest kimś innym. Wychyla się przez drzwi i całuje go w usta. Całuje go w taki sposób, że jeśli on kiedykolwiek myślał, żeby z tym skończyć, lepiej niech tak dłużej nie myśli. („Totalna magia” s. 302)
Jest też druga strona medalu – wady filmu to według mnie główne zalety książki. W ekranizacji nie ma rozwiniętego wątku nastoletnich córek Sally, a to bardzo ważna część książki (w zasadzie połowa fabuły). Cóż film, to nie książka i wszystkiego nie pomieści, jednak ta zmiana sprawia, że oba dzieła są do siebie tylko podobne. Pominięto też jeden uroczy wątek miłosny. Najlepiej więc potraktować je uzupełniająco; przeczytać książkę (poważniejsza), a potem obejrzeć film (bardziej komedia familijna). Każde dzieło na swój sposób jest przyjemne (choć nie porywające). Gdyby można było wybrać z każdego to, co najlepsze i zmiksować, wtedy dopiero powstałby genialny tytuł! A tak książka i film są po prostu dobre. Tylko i aż.
Warto dodać, że Alice Hoffman napisała też książkę o ciotkach czarownicach, czyli o Jet i Franny – „Zasady magii”. (Powstała wcześniej niż „Totalna magia”, książka o Sally i Gillian). Obie książki można jednak traktować jako osobne, niezwiązane ze sobą utwory.
Na listopad 2020 roku zapowiadana jest natomiast amerykańska premiera powieści „Magic lessons”. Bohaterką książki jest Maria Owens (przodkini Sally, Gillian, Fran i Jet), której burzliwe losy miały wpływ na następne pokolenia (klątwa miłosna). Tytuł zapowiada się bardzo ciekawie, bo Maria była wielką osobowością i… czarownicą. Być może to właśnie ta jesienna premiera jest powodem na odkurzenie (wydanie) w Polsce książki, która po raz pierwszy ukazała się dwadzieścia pięć lat temu, w 1995 roku. Lepiej późno niż wcale. ;)
To o Sally ciotki się martwiły. Sally, która co wieczór gotowała pożywne obiady i potem zmywała, która robiła zakupy we wtorki i wieszała pranie w czwartki, żeby pościel i ręczniki pachniały świeżo i słodko. Ciotki próbowały ją namówić, żeby przestała być taka dobra. Dobroć w ich opinii nie była cnotą, tylko zwykłym tchórzostwem przebranym za pokorę. Ciotki uważały, że są ważniejsze rzeczy niż kłębki kurzu pod łóżkami albo opadłe liście piętrzące się na ganku. Kobiety z rodu Owensów miały w nosie konwenanse; były uparte i samowolne, i zamierzały takie pozostać. („Totalna magia” s. 34)