„Sekret listu”, czyli o tym jak wszyscy szukają zaginionej korespondencji, a królowa się boi.

Sekret listu

Akcja struś pędziwiatr, galeria bohaterów barwna jak zabawki na odpuście, a zagadka wciągająca jak sernik mamy. Nie będę owijać w bawełnę. Przed chwilą skończyłam czytać „Sekret listu” i świetnie się przy tym bawiłam!

Możliwe, że mignęła Wam gdzieś w sieci opinia, że cykl „Siedem sióstr” Lucindy Riley jest dobry. Możliwe nawet, że już czytaliście pierwsze tomy tej serii i Wam się spodobało. Otóż… „Sekret listu” jest jeszcze lepszy!

Gdy się bez zająknięcia pisze takie jednoznaczne opinie, trzeba to jakoś uzasadnić ;)

O „Siedmiu siostrach” pisałam tutaj. Czas na „Sekret listu”.

No to od początku, czyli fabuła!

Wszystko zaczyna się od tajemniczego listu, który młoda dziennikarka Joanna dostaje od pewnej staruszki. List, niczym współczesna nić Ariadny, prowadzi początkującą łowczynię sensacji do własnie… WIELKIEJ SENSACJI. Okazuje się że niedawno zmarły sławny aktor miał sekret, którego ujawnienie może zagrozić istnieniu brytyjskiej monarchii. Możliwe, że z tą nicią Ariadny to nie było najlepsze porównanie. Bardziej adekwatna byłaby raczej puszka Pandory z jej wszystkimi nieszczęściami i plagami, sytuacja bowiem ze strony na stronę robi się coraz bardziej niebezpieczna. Trup nie ściele się gęsto, ale… hmm… wystarczająco, by Joanna się przestraszyła. A w tle przystojny on czyli Marcus i przystojny on nr dwa, czyli Simon.

 

Śmierć wielkiego aktora Jamesa Harrisona wywołuje poruszenie nie tylko w Wielkiej Brytanii.

Dziennikarka Joanna Haslam, idąc na nabożeństwo żałobne, w którym ma uczestniczyć wiele słynnych osób, liczy na smakowite kąski mogące poprawić jej pozycję w redakcji. Tymczasem uwagę dziennikarki odciąga pewna staruszka, uniemożliwiając jej polowanie na sensację.

Rozczarowana Joanna nie ma pojęcia, że dzięki nieznajomej otwiera się przed nią szansa na odsłonięcie długo skrywanej tajemnicy, która może wstrząsnąć monarchią. I nie wie, że są ludzie, którzy nie cofną się przed niczym, żeby tylko nie dopuścić, aby pewien napisany przed laty list miłosny wpadł w niepowołane ręce.

nota wydawcy

 

Primo po pierwsze

 

To może w punktach. Najbardziej spodobało mi się to, że:

 

1. Akcja cały czas gna do przodu! No jasne, żadna nowość, ale u Lucindy Riley szybkość z jaką wydarzenia następują po sobie jest naprawdę imponująca. Są takie fragmenty, różne perypetie bohaterów, które inni autorzy rozgrywaliby przez kilka rozdziałów i robili wielki melodramat lub niesamowitą intrygę, a tu szast-prast po sprawie, biegniemy dalej, na horyzoncie nowa niespodzianka. Oczywiście ten główny, tytułowy sekret pozostaje nierozwiązany niemal do końca książki. Jest tyle innych nieoczekiwanych wydarzeń i zwrotów akcji, że można się w tym wszystkim z lubością zaczytać po uszy ;) Warto dodać, że często (ale nie zawsze!) rozwiązania fabularne są inne od tych, do jakich przyzwyczaiły nas powieści obyczajowe czy romanse.

 

2. Bohaterowie! Trzeba przyznać, że trochę ich tu jest i że to bardzo barwna gromada :) Główną bohaterką jest Joanna, młoda dziennikarka drążąca sprawę tajemniczego listu. Ma jednak mocną konkurencję, wcale nie zawsze gra pierwsze skrzypce na stronach książki – autorka bardzo dużo miejsca poświęca też innym postaciom. Do najważniejszych należą pracowita, wrażliwa Zoe i wkurzający przystojniak Marcus – wnukowie zmarłego aktora związani z branżą filmową oraz Simon, najlepszy przyjaciel Joanny, postać którą trudno scharakteryzować (zwłaszcza gdy się nie chce robić spojlerów). No, mogę powiedzieć że jest ambitny i przystojny. I umie świetnie gotować.

Na dalszym planie jest jeszcze większy tłum. Dziennikarze, agenci, aktorzy, damy dworu, księżne i książęta, kilka staruszek i jeden chłopiec. Dzieje się, nie można się nudzić ;)

Czy muszę dodawać, że bohaterowie są dobrze scharakteryzowani? Autorka bardzo umiejętnie oddała ich osobowość. Nie znajdziecie w książce taśmowych opisów „jaki ów bohater jest”, raczej minimum, szybkie przedstawienie postaci, a potem już „czujemy” ich w dialogach, czynach i decyzjach. Każda postać jest inna, nikt nie jest kryształowy, wszyscy mają problemy i chwile słabości.

 

3. Styl pisania, czyli coś na co najczęściej zwracamy uwagę, gdy jest albo bardzo zły, albo bardzo dobry. W „Sekretach listu” styl jest lekki. Wszystko jest wyważone i harmonijne. Czyta się świetnie, a przede wszystkim płynnie, bez żadnych trudności związanych z liczbą postaci, czy szybką akcją.

 

4. Drażnienie się z czytelnikiem. Jakby to Wam wyjaśnić… „Sekret listu” to nie typowa obyczajówka, nie jest to też tradycyjny romans. Oczywiście jak to u Lucindy Riley miłość jest w powietrzu, serca biją szybciej, a perypetie zakochanych to trzon tej książki, ale najlepsza jest ZAGADKA. Odkrywanie z Joanną sekretu nieżyjącego aktora było dla mnie największą frajdą przy czytaniu tej książki. Autorka bardzo oszczędnie dawkuje informacje i świetnie zaostrza apetyt na więcej. Po prostu czytamy by jak najszybciej dowiedzieć się o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. Kto mocny Sherlock, ten zapewne domyśli się rozwiązania po przeczytaniu około 3/4 książki, ale to w niczym nie przeszkadza. „Sekret listu” to nie rasowy kryminał, więc można to wybaczyć. Powieść czyta się dalej, bo są też inne wątki do domknięcia.

 

5. Pomysł na książkę łączącą różne klimaty. To tak w nawiązaniu do poprzedniego punktu. Mamy tu misz-masz gatunków: romans, kryminał, momentami nawet udziela się napięcie jak z thrillera. Nie każdy lubi takie książki, wiele osób woli tytuły jednogatunkowe, po których z góry wiadomo czego się spodziewać. Tutaj pod tym względem jest weselej ;)

 

Sekret listu recenzja Riley

 

Co by tu wymyślić?

Teraz bardzo się postaram znaleźć Wam jakieś negatywy. (Tak na świeżo po przeczytaniu fajnej książki jest mi trudno)

Myślę…

Myślę…

Zakończenie – takie jak bym chciała, ale przez to, że własnie takie jest, to trochę nierealne. Ja w zasadzie nie narzekam, ale sygnalizuję, że nie każdemu może się spodobać.

Jedna niedomknięta sprawa – albo nie zrozumiałam, albo autorka pozostawiła bez odpowiedzi jedną kwestię (czy dziecko pewnej zmarłej przy porodzie kobiety przeżyło, a jeśli tak, to co się z nim stało)

Nic na siłę, to wszystko z minusów. :)

Krótko mówiąc

„Sekret listu” wciąga i odpręża. To romans, zagadka, trochę sensacji i intryg podane w zgrabnej formie, lekko i przyjemnie. Jak to kiedyś powiedział Stephen King o pewnym kryminale z oknem w tytule – książka „nieodkładalna”!

 

Dziękuję Wydawnictwu Albatros za możliwość przeczytania książki i zatracenia się w poszukiwaniach zagadkowego listu. :)