„Roar”, „Malarz świata ułudy” i inne niespodzianki. Miniaturki #3
Opowiem Wam dziś o „Przebudzeniu króla”, który wcale nie spał, „Siedmiu siostrach”, których tak naprawdę było sześć i „Malarzu świata ułudy”, który przestał malować. I jeszcze o kilku oryginałach ;) Żadne tam ciepłe kluchy – tylko i wyłącznie książki obok których trudno przejść obojętnie.
„Roar”
Jeśli lubicie przystojnych macho, walecznych facetów ze sporą nadwyżką testosteronu, takich, co to dominują w związku i zdrowo fiksują na punkcie lubej, to jest to książka dla Was. Cora Carmack, mająca w swoim dorobku niejedną powieść o szybkim serca biciu i szukaniu drugiej/lepszej połowy, tym razem wykreowała dla swych bohaterów niesamowity, burzowy świat.
Roar, przyszła królowa, jest totalnie pozbawiona magicznej mocy pokonywania burz, mocy, która jest jej niezbędna do panowania. Bez tego ani rusz, marny jej los, bo kraj (i ościenne państwa) od lat nawiedzany jest przez różne odmiany tego żywiołu. Są więc burze wszelkiego kalibru, piaskowe, ogniste, mgłowe, a każda z nich jest śmiercionośna i ma… serce. Roar ma więc niebylejakie kłopoty. Na szczęście/nieszczęście księżniczka ma niezwykle przedsiębiorczą rodzicielkę. Zaradna matka znajduje „cudowne” wyjście z sytuacji – przymusowy ożenek córki z potężnym i tajemniczym Cassiusem. (Co za gość! Chodząca zagadka)
Największym atutem książki jest oryginalnie wykreowany świat (naprawdę ciekawy pomysł, umiejętnie przelany na papier), a najsłabszą stroną pociąg autorki do wielkich, mrocznych macho. Ale hej, takie minusy to ja przeżyję! ;)
„Przebudzenie króla”
Co u licha strzeliło do głowy Maggie Stiefvater z ostatnim tomem kruczych chłopców? Czy nikt jej nie powiedział, że zakończenie cyklu to ZAKOŃCZENIE, że z czystej życzliwości do czytelników wypadałoby wyjaśnić to i owo?
O czym to? Pewnie wiecie, ale na wszelki wypadek, w telegraficznym skrócie…
Czworo przyjaciół Gansey, Adam, Ronan, Noah śledząc tajemnicze linie mocy poszukuje kryjówki legendarnego walijskiego króla Glendowera. Pomaga im Blue, córka jasnowidzki. Dużo wypraw po jaskiniach, oryginalna fabuła, przepowiadanie przyszłości, duchy i nastoletnia miłość naznaczona klątwą.
Pierwszy tom był świetny, drugi dobry, trzeci średni, a czwarty, jak dla mnie, tylko do przeróbki. Zwłaszcza ostatnie rozdziały!
Oto co chciałabym wiedzieć: Co z płatnym mordercą Panem Szarym i Maurą? Co DOKŁADNIE stało się z demonem? Co właściwie spotkało króla Glendowera? No co? Czy nie była to najważniejsza oś fabuły?? Co stało się z Noahem? Co z najmłodszym bratem Ronana? I jeszcze kilka rzeczy, o których nie będę pisać, bo już same pytania będą spojlerami. Niby można podciągnąć to pod otwarte zakończenie, ale ludzie, to jest tak otwarte jak środek oceanu.
Podobno w książce pt. „Opal” są opowiadania, wyjaśniające to, czego autorka „zapomniała” dodać w „Przebudzeniu króla”, ale sorry, Maggie Stiefvater dostaje u mnie bana, krechę i w ogóle długie nie-do-zobaczenia. Owszem, dobrze było poznać jej styl, zobaczyć jak potrafi budować klimat tajemnicy i tworzyć oryginalne młodzieżowe fantasy (TAK, naprawdę oryginalne młodzieżowe fantasy, towar mocno deficytowy), ale po czwartym tomie, chaotycznym gniocie, koniec. Nigdy więcej!
„Malarz świata ułudy”
Coś zupełnie innego, refleksja, zaduma i odprężenie (Można przysnąć, jeśli zmęczeni czytacie po nocach, naprawdę).
Laureat literackiej Nagrody Nobla z 2017 roku, Kazuo Ishiguro, zabiera nas do powojennej Japonii. Jest rok 1948. Kraj jest zniszczony, społeczeństwo dokonuje rozrachunku z przeszłością, dawne wartości są krytykowane, młode pokolenie odcina się od poglądów ojców i dziadków. Emerytowany malarz Masuji Ono, niegdyś sławny artysta tworzący zaangażowane społecznie obrazy, zastanawia się nad swoim życiem, nad dokonanymi wyborami.
Akcji w książce jest tyle, co kot napłakał. Malarz prowadzi kilka rozmów z dawnymi znajomymi, wspomina, bawi się z wnukiem, niepokoi o dorosłe już córki, przycina kwiatki. I powiem Wam, że wcale nie trzeba więcej! Książka i tak zachwyca. Jest bardzo ciekawa, ale nie w sensie fabuły gnającej do przodu na złamanie karku, przeciwnie. To niespieszna, spokojna opowieść, zachęcająca do własnych rozmyślań. Mądra i przyjemna lektura, napisana zupełnie inaczej niż większość współczesnych książek.
Doświadczenie (…) nauczyło mnie, że nigdy nie wolno iść ślepo za tłumem, tylko trzeba się dobrze przyjrzeć, w jakim kierunku cię pchają. (Malarz świata ułudy, s. 109)
A jednocześnie muszę wyznać, że trudno mi zrozumieć, jak człowiek, który ceni sobie szacunek dla samego siebie, może na dłuższą metę chcieć unikać odpowiedzialności za swoje dawne czyny. Bo choćby to nie zawsze było łatwe, człowiek z pewnością zyskuje satysfakcję i poczucie godności przyznając się do popełnionych w życiu błędów. A już zwłaszcza nie musi się tak bardzo wstydzić, gdy popełniał je w najlepszej wierze. Na pewno dużo większą hańbą się okrywa, gdy nie potrafi albo nie chce się do nich przyznać. (Malarz świata ułudy, s. 185)
Pod koniec opowieści malarz pięknie mówi o tym, że jeśli się staramy, jeśli próbujemy coś stworzyć, to nawet gdy się nam nie uda, jesteśmy zwycięzcami. Bo próbowaliśmy zrobić coś wyjątkowego.
(Pechowo gdzieś zawieruszyłam ten cytat)
„Harda”
Niesamowita książka z plejadą sław. Mieszko I, drapieżny i dumny władca, strateg i bezwzględny polityk. Jego dzieci Bolesław i Świętosława (tytułowa Harda). Oda, druga żona Mieszka, cesarzowie, czescy władcy, słowiańskie plemiona i skandynawscy królowie, wiecznie w krwawych konfliktach. To prawdziwa mieszanka wybuchowa – w tym europejskim kotle wrze i kipi. (Kto powiedział, że polityka to nudy?) Ten dawny świat tętni u Cherezińskiej życiem, jest wiarygodny – dbałość o szczegóły historyczne jest na najwyższym poziomie.
Kapitalna książka! I wbrew pozorom wcale nie wyłącznie o Świętosławie, ale także (może nawet przede wszystkim) o początkach piastowskiej dynastii i sytuacji politycznej w Europie tamtych czasów. Zero suchych faktów i dat, tylko emocje i akcja w historycznej oprawie. I jeden wielbłąd ;)
„Siedem sióstr”
Romantyczna podróż w czasie i przestrzeni. Destynacja: gorące Rio i Paryż pełen artystów. Autorka ma fantazję! Raz że skacze po globusie, dwa robi wycieczki w przeszłość, to jeszcze (trzy!) do znanego (oklepanego?) wątku w literaturze kobiecej, czyli poszukiwania rodziny i korzeni, zgrabnie wplotła mitologię grecką. No wiecie, nie jest to wybitne arcydzieło na miarę literackiego Nobla, tylko relaksująca powieść o miłości, ale taki niekonwencjonalny miks robi na mnie duże wrażenie.
Słowo o fabule. Siedem sióstr to sieroty adoptowane i wychowywane przez tajemniczego, bajecznie bogatego mężczyznę. (Tak naprawdę jest ich sześć; siódma dziewczynka zaginęła i nigdy nie trafiła do nowego domu). Każda otrzymuje oryginalne imię po jednej z największych gwiazd z gromady Plejad (gwiazdozbiór Byka, odrobiłam lekcje ;) ), a jednocześnie córek tytana Atlasa z mitologii greckiej. Przypomnijmy: Alkione, Elektra, Kelajno (Celaeno), Maja, Merope, Sterope (Asterope) i Tajgete.
Każdy tom (czy wspominałam, że to cykl?) jest poświęcony jednej siostrze. Od kogo zaczynamy? Czy kojarzycie kto jest mamą Hermesa, boga złodziei? Kogo uwiódł Zeus w pewnej jaskini? Hmm?
.
.
.
Maja!
Po śmierci ojca, dziewczyna podejmuje próbę wyjaśnienia swojego pochodzenia. Chce dowiedzieć się czy jej rodzice żyją.
Przyznam, że nie polubiłam się z główną bohaterką. Pokręcona sprawa, bo książkę czytało mi się bardzo dobrze. Wszystko za sprawą tego, że autorka równolegle opowiadała historię Mai oraz jej prababki Izabeli, córki włoskiego emigranta, który osiedlił się w Brazylii. Ta druga historia była znacznie bardziej interesująca – zakazany romans, odważna bohaterka, szczypta historii Brazylii i łyk paryskiej, artystycznej atmosfery. Maja natomiast to były nudy, lęki i kompleksy. A gdy pod koniec książki dowiedziałam się co sprawiło, że dziewczyna stała się tak zamknięta w sobie i zlękniona, to ręce mi opadły, zwątpiłam totalnie. Bo wiecie, można popełniać błędy, jasne, ale gdy ma się ojca milionera, na dodatek dobrego człowieka, to naprawdę lwią część problemów można naprawić, a Maja… Eh, nie będę robić spojlerów. Rozumiem też, że autorka musiała zafundować Mai jakąś traumę, bo postać ma nawiązywać do mitologicznej imienniczki. Niemniej zazgrzytało mocno.
Pewnie macie teraz całkowity mętlik w głowie, czytać czy nie czytać? Otóż… Czytać! Ja już rozglądam się za drugim tomem (w bibliotece jest kolejka i zapisy, to też o czymś świadczy :) )
I mała ciekawostka: Plejady – gwiazdy są inaczej nazywane m.in. Siedmioma Siostrami albo… Kokoszkami ;)
Się rozpisałam :)
A Wy jakie książki polecacie-odradzacie? Co ostatnio czytaliście?
– – – – – – – – – – – – – – –
Cykl Miniaturki to krótkie zapiski o przeczytanych książkach. Recenzje w wersji light.
1 Comment
Świetne zestawienie i absolutnie polecamy każdy z tych tytułów. Szczególnie „Roar”, jeśli ktoś ma ochotę na naprawdę niezłą i oryginalnie napisaną fantastykę!