„Nieznajomi”, „Tylko Lola” i wkurzająca Chyłka. Miniaturki #4
Dziś częstuję Was Miniaturkami. Lubię je pisać, to takie recenzje w wersji light i gdy siadam przed klawiaturą, to zawsze na luzie, bez balastu w stylu, o rany, trzeba ruszyć szarymi komórkami, bo recenzja powinna przecież mieć przynajmniej stronę. I gdy tak o tym zapominam, to palce śmigają po klawiaturze aż miło.
Poniżej trójpak: „Nieznajomi” – w porządku, „Tylko Lola” – super i Chyłka/”Immunitet” – tylko dla uzależnionych. ;)
„NIEznajomi”
O „Nieznajomych”, przy okazji ich premiery, było głośno. Kilka wizyt na Instagramie i charakterystyczna okładka zapadała w pamięć. Dodatkowo wydawca podszedł do tematu z humorem i część współpracujących z nimi recenzentów otrzymała książkę z własną podobizną na okładce (czy też z połówką podobizny ;) ) Naprawdę trudno było wtedy nie zaznajomić się „Nieznajomymi”. :)
O tym, że trzymamy w ręku potencjalny hit, dowiadujemy się już z okładki – jak informuje blurb, książka sprzedała się w Niemczech w ponad 100 000 egzemplarzach i przez ponad 10 tygodni była na liście bestsellerów Der Spiegel. Czytelniczy apetyt rośnie. A gdy poznamy zarys fabuły, to już w ogóle, stajemy się głodni lektury i spragnieni rozwiązania zagadki, bo…
Kluczowe pytanie w tym thrillerze brzmi nie „kto zabił?”, ale „kto kłamie?”. On, który wchodząc do jej domu twierdzi, że tu mieszka i jest jej narzeczonym, czy ona, mówiąc że widzi go po raz pierwszy w życiu. Kto mówi prawdę, kto knuje intrygę, kto próbuje zabić? A może ktoś tu zwariował?
Zgodnie z zapowiedziami, książka wciąga. Napisało ją dwoje autorów – Arno Strobel i Ursula Poznanski. Fabułę też poznajemy właśnie z dwóch perspektyw – jego i jej, Erika i Joanny. Z rozdziału na rozdział łączymy elementy układanki, dowiadujemy się coraz więcej o życiu bohaterów, ale i tak odkrycie prawdy wcale nie jest proste.
Bardzo ciekawy pomysł fabularny, a wykonanie na przyzwoitym poziomie. Nie jest to powieść wybitna, o której będziemy rozmyślać jeszcze długo po przeczytaniu, ale jeśli lubimy thrillery i powieści sensacyjne, to z uwagi na konstrukcję książki warto „Nieznajomych” poznać. Zakończenie jest dla mnie trochę przekombinowane, ale i tak była to przyjemna rozrywka na dwa, trzy wieczory. Coś innego.
„Tylko Lola”
Powieść o której wiele osób mówiło, że to najważniejsza polska książka 2017 roku. Czy najważniejsza nie wiem, ale na pewno uplasowała się w ścisłej czołówce, bo faktycznie – jest wyjątkowa.
Czytając poznajemy historię dwóch bohaterek, wykształconej, brawurowej Niny oraz wychowywanej przez ubogą matkę Lidii, która skończyła zaledwie 4 klasy. Akcja skacze. Raz jesteśmy w Polsce przedwojennej, raz w PRLu w latach sześćdziesiątych, czasem zaglądamy do lat osiemdziesiątych. Atmosfera jest duszna, wydarzenia przytłaczają bohaterki, stawiają je przed trudnymi życiowymi decyzjami.
Są oskarżenia, przed którymi nie można się obronić.
Polska, końcówka lat 60. Nina Molska rozpoczyna pracę w TVP. Jej przełożoną zostaje żarliwa ideolożka i aparatczyk, Lidia Kowal. Między kobietami szybko pojawia się niepokojące napięcie, dotyczące nie tylko kwestii ideologicznych, ale nieżyjącej już, tajemniczej Loli, ciotki Niny, z którą Lidia pozostawała kiedyś w bliskich kontaktach. Gdy partia komunistyczna bada grunt pod wielką czystkę, Nina niespodziewanie znajdzie się na samej górze listy wrogów ojczyzny, Lidia zaś stanie przed wyborem między lojalnością wobec idei a wiernością dawnej miłości. (opis wydawcy, „Tylko Lola”)
Warstwa językowa powieści to majstersztyk. Mamy listy i dwie narratorki, w tym jedną ledwo piśmienną. To właśnie zwierzenia niewykształconej Lidii robią najmocniejsze wrażenie. To niesamowite nośniki emocji. Wiele kryje się tu „między wierszami”. Przyjemność i zaskoczenie sprawia też obserwowanie jak autor – Jarosław Kamiński – bawi się słowami, jak szlifuje je i dostosowuje treść listu, budowę zdań, słownictwo do charakteru nadawcy. Bywa, że momentami ta przeplatanka czasów i formy nieco nuży, wymaga skupienia, ale cóż, „Tylko Lola” to akurat powieść naprawdę warta tego, by poświęcić jej trochę czasu. Podobnie jak w przypadku „Nieznajomych” coś innego, ale już z tzw. wyższej półki.
„Immunitet”
Chyłka i Zordon po raz czwarty w akcji. Kolejna rozprawa, nowe trudności (tym razem obrona sędziego z Trybunału Konstytucyjnego, któremu uchylono immunitet). Jak zawsze u Remigiusza Mroza książka magnes – nie da się od niej oderwać.
A jednak…
Trochę mi się przejadły numery Chyłki, powinna przystosować dziewczyna, trochę kultury by jej nie zabiło. Jej zachowanie mnie wkurzało, a cała postać w ogóle przestała być realna. Ot, taka sensacyjna bajeczka z ostra babką, a skoro ostrą, to trzeba ją lubić.
Serio?
Drażniły mnie też czasem różne ciekawostki wrzucane przez autora to tu, to tam, zupełnie nie pasujące do akcji. Kogoś porwano, mamy sytuację kryzysową? Co tam, zawsze jest czas na błyskotliwe dialogi o świecie zwierząt. Co jedzą borsuki, jakie zwierzę świetnie ryje w ziemi, dlaczego komary lubią krew kobiet w ciąży? Autor miał chyba listę rozmaitych ciekawostek i plan wplecenia ich wszystkich w treść powieści. Żeby było śmiesznie. No i było, że tak to ujmę.
Lubię książki z Chyłką, lubię zabawne, inteligentne riposty bohaterów, ale tym razem, przy blisko 700 stronach niektóre rzeczy wyraźnie zgrzytały. Umiar to jednak zaleta, a tego tu zabrakło.
I tak, przeczytałam „Immunitet” błyskawicznie, bo tak się właśnie czyta powieści Remigiusza Mroza, ale na razie idę na odwyk. Chyłce też radzę.
– – – – – – – – – – – – – – –
Cykl Miniaturki to krótkie zapiski o przeczytanych książkach. Recenzje w wersji light.