Czytelnictwo w Polsce, czyli dlaczego nie lubimy książek i jak naprawdę promować czytanie
Co roku raport Biblioteki Narodowej o czytelnictwie wywołuje gorącą (i krótką) dyskusję, z której mam wrażenie, oprócz narzekania wynika niewiele. Ot, taka burza w szklance wody. Na dodatek już nieco nudna, bo od lat wałkowane są te same tematy. Mamy więc: niedowierzanie, bo jak to może być, że Polacy nie czytają!?, wywyższanie się w stylu „my czytający książki jesteśmy elitą”, oburzenie, bo co robi rząd by czytelnictwo w Polsce wzrosło i powtarzanie niczym katarynka, że książki są za drogie.
Takie odgrzewane kotlety…
Fajnie byłoby jednak wreszcie tak „pokłócić się” o czytelnictwo w Polsce, żeby ktoś się nad tym naprawdę zastanowił, żeby może coś drgnęło w dobrym kierunku. Dokładam więc moją cegiełkę…
4 rzeczy, o których warto pomyśleć, gdy mówi się o polskim czytelnictwie
Przypomnijmy:
Z raportu Biblioteki Narodowej wynika, że w 2016 r. jakąkolwiek książkę przeczytało tylko 37% Polaków, zaledwie 11% Polaków korzysta z bibliotek publicznych i aż do 22% zwiększyła się liczba domów bez książek.
Źródło: „Stan czytelnictwa w Polsce w 2016 roku”
1. Dlaczego nie czytamy?
Jedni mówią że z powodu ceny, drudzy dlatego, że nie mają czasu. Argumenty te łatwo zbić tym, że są też książki, które można kupić za mniej niż 10 zł (przeceny w księgarniach internetowych, Allegro, okazje w hipermarketach) i przede wszystkim, książki można wypożyczyć za darmo w bibliotekach. Gdyby to właśnie cena książek stanowiła największy problem, to kolejki do bibliotek ciągnęły by się kilometrami. Już bardziej racjonalny wydaje się powód z brakiem czasu. Różnie bywa, czasami naprawdę go nie mamy i nawet najlepsza organizacja nie pomoże. Ale… Ale w badaniu Biblioteki Narodowej pod uwagę brane jest czytelnictwo w ciągu ostatniego roku. Nie mieć czasu przeczytać kilku książek w ciągu roku, ba, jednej? No nie przesadzajmy, kto uwierzy w takie kity?
Myślę, że i cena, i czas mają znaczenie, ale nie decydujące. Nie każdy lubi biblioteki, nie każdy tropi książkowe okazje, a przede wszystkim jesteśmy zapracowani, bo jednak trzeba się trochę w Polsce namęczyć, żeby zarobić na bułkę z masełkiem. Porównując czytelnictwo w Polsce z czytelnictwem w innych krajach powinno się brać pod uwagę nie tylko zarobki przeciętnego obywatela, ale i to, jak długo na nie pracuje. Wiecznie zajęty, zmęczony człowiek znajdzie czas na rozrywkę, ale na tę, którą lubi najbardziej, często najmniej wymagającą. I własnie dlatego nie ma czasu na przeczytanie choćby jednej książki w ciągu roku. Bo to nie jest dla niego tak fajne, bo po ciężkim dniu film i telewizja odprężają szybciej i łatwiej, bo książka nie jest ulubioną formą rozrywki.
2. Dlaczego nie lubimy książek?
Bo nikt nam nie pokazał, że to świetna zabawa! Bo rodzice nie zarazili nas w dzieciństwie pasją czytania, a potem było już za późno. A może też błędnie myśleli, że to rola szkoły. W niej tymczasem zamiast frajdy i wielkiej czytelniczej przygody jest… lista lektur obowiązkowych. A nic tak nie psuje przyjemności czytania, jak obowiązek, jak nudne i rozwlekłe dociekanie „co autor miał na myśli”, przepytywanie co, gdzie, kiedy i dlaczego robił Wokulski. Naprawdę wielką sztuką jest opowiedzieć o książce, o jej tle historycznym, w sposób ciekawy i zajmujący.
I zanim zaczniemy krytykować lektury obowiązkowe… Nie ma co się dziwić, że są książki, klasyczny kanon, które wykształcony człowiek znać powinien. Może i trochę przykurzone, może akcja nie zachwyca i trzeba się trochę do ich czytania przyłożyć, bo styl jest inny niż współczesny, ale no cóż, by później móc odkodować ukryte znaczenia i przesłania kulturowe czy to w filmie, komiksie czy innych książkach, trzeba mieć z czego czerpać, trzeba mieć wiedzę. I tu przechodzimy do meritum.
Lista lektur szkolnych ma za zadanie zapoznania czytelnika z ważnymi, znaczącymi dziełami, dać mu kulturalne podstawy, a nie zawsze pokrywa się to (czasem wręcz koliduje) z wychowywaniem miłośników książek. Choć do kanonu lektur dodawane są i pozycje lżejsze (Rafał Kosik, Małgorzata Musierowicz, Tolkien, Rowling), to jednak myślenie, że dziecko zarazi się pasją czytania w szkole, jest według mnie myśleniem życzeniowym, pozbawionym realizmu. Owszem, mogło się zdarzyć, że ktoś nie lubił czytać, poszedł do szkoły i za sprawą cudownej nauczycielki pokochał książki, znając jednak szkolne życie, takie przypadki są raczej odosobnione. Najczęściej chęć czytania wynosi się z domu. Jeśli tego zabraknie, z reguły kończy się na tym, że nie lubimy książek, bo kojarzą nam się głównie z obowiązkiem, z mozolnym przedzieraniem się przez nudny tekst.
3. Jak promowane jest czytelnictwo w Polsce?
Czy osoba, która nie czyta zachwyci się targami książek? Pójdzie na festiwal literatury ze znajomymi? Odwiedzi pobliski ośrodek kultury, bo zaciekawi ją dyskusja o książce, spotkanie autorskie, a może wybierze się na warsztaty do biblioteki publicznej? Nie sądzę. No chyba, że zamkną kina, centra handlowe, w domu wysiądzie prąd, padnie internet, popsuje się samochód i z bliżej nieokreślonych powodów nikt nie będzie chciał wyskoczyć na rower, do pubu czy kawiarni. Może wtedy. Może.
To nie jest tak, że promowanie czytelnictwa w ten sposób jest złe. Nie, przeciwnie. Tak buduje się dobry klimat wokół książek, reklamuje i wspiera literaturę, tylko trzeba sobie zdawać sprawę, że takie akcje są atrakcyjne przede wszystkim dla osób… już czytających. Mogą przełożyć się na zwiększenie liczby przeczytanych w ciągu roku książek, ale wśród tych, którzy już sięgają po książki.
Warto pamiętać, że trwa Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa 2014-2020, wspierający czytelnictwo na różne sposoby. M.in. dzięki niemu biblioteki kupują więcej nowości.
Lista działań promocyjnych w 2017 roku, wspieranych finansowo przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego:
http://www.mkidn.gov.pl/media/po2017/decyzje/20170428_PC20117_odwolania_pozytywne.pdf
Czy w ogóle jest jakaś dobra forma promocji czytelnictwa wśród nieczytających dorosłych? Wieloletnie przyzwyczajenia i utarte schematy myślowe (np. książki są nudne), trudno zmienić. Co można zrobić?
Trzeba o książkach mówić sąsiadce, kumplowi, koleżance (bez patosu i zgrywania ważniaka), pokazywać je jako dobrą rozrywkę, sposób na rozwój czy zwiększenie swoich możliwości na rynku pracy (akcja w takim stylu towarzyszyła kampanii „Czytaj PL”). Coraz częściej zdarzają się też w sieci głosy zachęcające znane osoby by pojawiały się w miejscach publicznych z książką, opowiadały co czytają (jak np. aktorka Emma Watson). To też dobry pomysł, chociaż przy okazji aktorów tak sobie myślę, o ekranizacjach książek. Czy informacja o tym, że powieść jest tak świetna, że aż na jej podstawie nakręcono film, działa na nieczytających? Naprawdę trudno o lepszą reklamę dla książki. No oczywiście, że wydawca już zaciera ręce z radości i szykuje nowe wydanie książki z filmową okładką, słusznie zakładając, że ta się dobrze sprzeda. Chodzi mi jednak o to, kto sięgnie po tę książkę? Czy ci co lubią czytać, czy ci, co nie czytają (ale skoro jest film, to chcą spróbować)?
Nie zarzucę Was wynikami ankiet, nie mam danych o tym, jak czytelnicze imprezy i ekranizacje filmów przekładają się na czytelnictwo, a dokładniej na zasilenie grona czytelników o osoby nowe, takie które dotąd nie czytały lub robiły to sporadycznie. Czy nie wydaje się wam jednak, że tego typu działania, zwiększają czytelnictwo głównie wśród osób, które już czytają? Może to właśnie dlatego wyniki corocznych badań Biblioteki Narodowej nie satysfakcjonują? Może po prostu nikt nie ma pomysłu, jak zachęcić do książek osoby, które nie czytają.
4. Jak naprawdę skutecznie promować czytelnictwo?
Trzeba zacząć od początku! Najpierw trzeba wychować małych czytelników, a później zadbać o to, by pasja czytania trwała i utrzymała się w dorosłym życiu. Wspomniane imprezy literackie (targi, spotkania z autorami) to właśnie działania wspierające czytelnictwo, ale już na dalszym etapie (młodzież, dorośli). Tymczasem, żeby poziom czytelnictwa się podniósł trzeba zacząć od małego dziecka, trzeba zarazić je radością czytania w domu, jeszcze zanim pójdzie do szkoły (która bardziej zniechęca do czytania, niż zachęca).
Mam głębokie przekonanie, że najlepsza i naprawdę przynosząca dobre rezultaty jest kampania „Cała Polska czyta dzieciom”. Zmienia podejście rodziców, edukuje, pokazuje jak zachęcić do lektury i jak to robić. Pomaga przekonać dzieci do książek, pokazuje im je jako coś bardzo przyjemnego, jako magiczny czas lektury z rodzicami. (Na pewno znacie hasło kampanii: „Czytaj dziecku 20 minut dziennie. Codziennie!”). Jeszcze nie potrafiąc czytać maluchy marzą by samemu móc poznać treść całej książki. To na najmłodszych czytelnikach powinny skupiać się państwowe programy promujące czytelnictwo. Efekty nie będą widoczne od razu, ale czy teraz są? I kto wie, może rodzice czytający dzieciom odkryją, że to całkiem przyjemna sprawa z tymi książkami.
A co Wy myślicie o poziomie czytelnictwa w Polsce? Dlaczego jest tak niskie? Jak temu zaradzić?
Na marginesie:
Chętnie poznałabym wyniki badań nad stanem czytelnictwa w Polsce innej niż Biblioteka Narodowa pracowni, tak dla porównania. Znacie jakieś?
W kontekście tego co napisałam, niepokoi komunikat na stronie Fundacji ABCXXI, twórców kampanii „Cała Polska czyta dzieciom”: „Szanowni Państwo, W związku z modernizacją strony internetowej, a także z trudną sytuacją finansową i kadrową Fundacji, rejestracja zgłoszeń Liderów i Koordynatorów oraz do programów Czytające Szkoły i Czytające Przedszkola została wstrzymana. O jej wznowieniu poinformujemy na stronie internetowej oraz na profilu Fundacji na Facebooku.Za wszelkie niedogodności bardzo przepraszamy. Zespół Fundacji”
14 Comments
najbardziej irytujące jest to narzekanie na cenę, która dochodzi max od 10zł powieści do 300zł pozycje naukowe i badawcze, podczas, gdy smartfon kosztuje 400zł wzwyż i jeszcze sie przysłowiowy Kowalski zadłuża w kredytach, by go mieć.
Święta prawda! Jeśli dziecko nie będzie czytać to małe szanse, że wyrośnie z niego czytający dorosły. Moja mama czytała mi, bardzo długo, bo ja długo książek nie czytałam. Ale jak już zaczęłam, to skończyć nie mogę! Nawet jeśli nie mam czasu, to zawsze przed snem coś sobie poczytam, chociaż dwie strony, a zawsze jest czas jeszcze na przystanku i w kolejce do Biedronki ;)
Ludzie pewnie wrócą kiedyś do książek, ale nie sądzę, że tego rodzaju akcje przyniosą znaczące rezultaty, jeśli nie usunie się problemu systemowego, mianowicie, problemów z atencją w społeczeństwie uzależnionym od ciągłego sprawdzania portali społecznościowych. Książka wymaga zbyt wielkiego skupienia, ażeby człowiek wychowany w takich czas był w stanie usiąść i bez dystrakcji w postaci telefonu, przeczytać dwa rozdziały.
Racja, coraz częściej nauczyciele zwracają uwagę że dzieci -uczniowie mają kłopoty ze skupieniem się. Nawet nie chodzi o czytanie książek, ale proste ćwiczenia, wysłuchanie lekcji. Są przyzwyczajone do telewizji, internetu, gier w telefonie.
fajnie, że został poruszony taki temat, myślę, że we wpisie zostało zawartych wiele trafnych spostrzeżeń.
Lista aktualnych lektur szkolnych potrafi zniechęcić do czytania – jesteśmy zmuszani do czytania czegoś, czego i tak nie przeczytamy, ale napięcie i przymus wciąż w nas pozostaje i u większości pozostawia jedynie odrazę a nie chęć czytania.
Nie każdy od razu musi czytać książki, tak samo jak nie każdy musi ćwiczyć i robić jakieś workouty, ale aktualne kino pokazuje, że wiele świetnych historii zawartych jest w książkach, na których wiele filmów bazuje. Fajnie byłoby gdyby ludzie byli bardziej świadomi, jak wiele zaczyna się od słowa pisanego :)
pozdrawiam i zapraszam ♥
Książki są bardziej wymagające niż telewizja i internet, z rozrywki przesunęłabym je bliżej hobby niż relaksu. A hobby wiadomo, każdy ma inne. Zniechęca pewnie zmęczenie – po godzinach przy komputerze wielu wybierze raczej sport czy spacer… Teksty w internecie i szkolenia wypierają literaturę branżową. Nie ma też już miejsca na literaturę w obyczajowości. Mam tu na myśli fakt, że kiedyś, z pokolenie-dwa temu, z tego, co wiem, wstyd się było przyznać do nieczytania. Czytanie było czymś, co nobilituje, czym nawet można szpanować. Dziś utrwalił się chyba stereotyp kujona-frajera z książką, a to pewnie zechęca do czytania dzieci… Dość ogólne i proste refleksje, ale problem mi bliski, więc napisałam, co mnie niepokoi. Sama czytam mniej niż kiedyś i to właśnie przez brak czasu na koncentrację. Powoli wracam jednak do zasady, że dzień bez książki to dzień stracony ;)
Są tylko dwa rodzaje promowania czytelnictwa, które uważam za takie, które mogą się udać. Raz: zabronić, a wtedy wszyscy w Polsce zaczną czytać ;-)
I to, co kiedyś gdzieś czytałam, ale – niestety – nie pamiętam autora tych słów… <ówił on o tym, aby nie zmuszać młodzieży do czytania, ale za to śmiało mówić przy nich o dobrych książkach. Wiesz jak to jest… Ciekawość w końcu zwycięży ;-)
Tak, gdy czegoś zabronisz od razu staje się pożądane. ;)
Na prawdę nie rozumiem jak można nie czytać książek :). Rzeczywiście dużo zależy co się wyniesie z domu. Wiele osób woli teraz iść na łatwiznę. Oglądając tv, mogą jednocześnie sprawdzać coś w internecie, a z książka tak się nie da ;).
Dziś przeczytałam gdzieś, że Polska jest na 2 miejscu w UE pod względem czasu spędzanego w pracy. I myślę, że to ogrom pracy i obowiązków odciąga nas od czytania. Przynajmniej część z nas. Sama sięgałabym po książki częściej ,ale zwyczajnie brakuje mi na to czasu, musiałam zmienić priorytety.
Tak, Polacy bardzo dużo pracują.
Trudno mi zachować obiektywizm, bo osobiście pochłaniam książki i nie przemawiają do mnie argumenty ani o cenie, ani o braku czasu – sa aplikacje, gdzie za nieduży abonament można mieć dostęp do setek książek i czytać je na telefonie np w drodze do pracy. Ale zgadzam się z jednym z wcześniejszych komentarzy – ksiażki to bardziej hobby niż relaks
Dla mnie relaksujące hobby ;)
Mnie zniechęciły do czytania Polskie lektury. Dopiero potem trafiłem na Ericha von Danikena i polubiłem czytanie.