Królik, wrona, wilk i kółko, co się urwało. Miniaturki #5
Dziś w miniaturkach lekko i przyjemnie prawie w stu procentach. „Biały królik” trochę po uszach oberwie, ale poza tym przed Wami same odprężające tytuły. Kto się czuje młody (ciałem i duchem lub tylko duchem), niechaj zerknie, może coś sobie upatrzy. Ponoć to książki głównie dla młodzieży. Nie wiem, ja łykam prawie wszystkie, na metryczki nie patrzę. :)
Zacznijmy od królika, bo to skomplikowana materia. Dla jednych może okazać się gniotem, dla drugich oryginalnym hitem.
„Biały królik, czerwony wilk”
Robiłam do tej książki dwa podejścia, najpierw mnie wymęczyła, potem wciągnęła, a na koniec wkurzyła. Ale zacznijmy od początku.
Bohaterem książki jest Peter, sympatyczny siedemnastolatek cierpiący na napady paniki, bojący się mnóstwa rzeczy, ludzi, nieznanych miejsc, nowych sytuacji. Lęk dominuje w jego życiu, a jedyne ukojenie przynosi mu matematyka. Jest zresztą w tej dziedzinie niesamowicie utalentowany. Podporą i pomocą są dla niego również nieustraszona siostra bliźniaczka Bell i mama – ceniony naukowiec. Pewnego dnia nieznany napastnik atakuje nożem matkę chłopaka, a jego siostra znika. Peter wplątuje się w aferę szpiegowską.
Brzmi ciekawie, prawda? I w sumie taka właśnie jest ta powieść. Wciągająca (po pewnym czasie) i pełna zaskoczeń. Cenny jest też obraz osoby cierpiącej na zaburzenia psychiczne, osamotnionej i wylęknionej. To tyle jeśli chodzi o zalety, teraz o wadach. Przede wszystkim w książce za dużo jest przemocy wśród nastolatków. Poniżej opowiadam Wam o innej książce dla nastolatków, też ze szpiegami i krwawymi momentami, a jednak tam przemoc mnie mnie raziła, a w „Białym króliku…” owszem. W książce Toma Pollocka wszystko jest bowiem strasznie pokręcone, jakby wynaturzone, niemal każda postać ma problemy psychiczne (co za rodzina!?). Rozumiem zamysł autora, „Biały królik, czerwony wilk” to nie tylko powieść sensacyjna dla młodzieży, ale też thriller, jednak wyszło zbyt pesymistycznie, całość robi przygnębiające wrażenie. Dodatkowo na ostatnich stronach okazuje się, że tak naprawdę niczego nie możemy być do końca pewni. Asem analizy nie jestem, ale najlogiczniejsza wydaje mi się najsmutniejsza wersja wydarzeń i to już mnie w tej książce mocno uwiera.
Czy warto przeczytać? Tak, jeśli lubicie książki dziwne, oryginalne, niejednoznaczne i na smutną nutę. „Biały królik” może się okazać całkiem ciekawym czytelniczym urozmaiceniem. Ale swojemu nastoletniemu dziecku tej akurat książki bym nie podrzuciła. ;) A tę owszem:
„Okrucieństwo”
Dziwny tytuł jak na młodzieżówkę (wierne tłumaczenie z angielskiego oryginału), ale książka baaardzo w porządku. No, chociaż oczywiście zależy, kto czego szuka ;) Spędziłam z nią całą sobotę (egoistycznie ignorując wszystkie podszepty typu posprzątaj, ugotuj, pobaw się z córką samochodzikami) i wciągnęłam jednym tchem. Fajnie było.
Wprowadzę Was w klimat: bohaterką jest Gwen Bloom, nastolatka wychowywana przez samotnego ojca (matka zginęła kilka lat temu). Oboje często podróżują w związku z pracą rodzica (Biuro Bezpieczeństwa Dyplomatycznego), co wiąże się też ze zmianami szkół i trudnościami Gwen w nawiązaniu bliższej relacji z rówieśnikami (zero przyjaciół).
Ojciec dziewczyny znika w dziwnych okolicznościach. Nie jest pewne czy żyje, czy został porwany, czy też sam uciekł i zostawił córkę samą. Na jaw wychodzi jego wielka tajemnica – okazuje się, że jest szpiegiem!
Trudna sytuacja wymaga od dziewczyny działania. Gwen powolutku wychodzi ze swojej skorupki kompleksów, mężnieje i dorasta (czyli jeszcze bardziej odstaje od rozpieszczonych i niedojrzałych rówieśników). Postanawia rozpocząć poszukiwania rodzica.
Wszystko mi się w tej powieści podobało: przemiana bohaterki, przewidywalna historia (przyznaję, lubię ładnie zaserwowane zgrane motywy), łomot, walka i poruszanie trudnych i ważnych tematów (przemoc wobec kobiet, adopcja, więź rodzinna, indywidualizm, niedopasowanie do grupy).
Porównując „Okrucieństwo” z książką „Biały królik, czerwony wilk” widzę, że ta druga jest (dla mnie) przekombinowana i raczej antyrodzinna. W obu książkach była przemoc, obie były adresowane do nastolatków, a jednak „Okrucieństwo” (mimo zmyłki w tytule), okazało się mądrzejsze i przyjemniejsze w odbiorze (lepiej napisane).
Ja chyba jednak lubię klasycznie opowiedziane historie z bohaterką, którą mogę polubić od pierwszej strony, taką co nosi glany i farbuje sobie włosy tak często jak ja. ;)
A teraz na wesoło!
„Kółko się pani urwało”
Książka idealna na urlopowanie – komedia kryminalna ze starszą panią w roli głównej. Szczerze mówiąc, to dość trudno mnie rozśmieszyć przez słowo pisane i w tej materii raczej jestem z gatunku humorus brakus, ale Zofia Wilkońska, bohaterka powieści, dała radę! Było wesoło, co lepsze fragmenty czytałam rodzinie na głos, tu i ówdzie niekontrolowanie rechotałam.
Książka z przymrużeniem oka opowiada o przygodzie pewnej wścibskiej, wkurzającej i nieprzebierającej w słowach staruszce. Akcja dzieje się w stolicy, jest zbrodnia, porwania, bandyci i ciapowaty (ale cierpliwy!) policjant. W sumie, to nie chciałabym spotkać pani Zofii w realu, a już broń Boże być jej sąsiadką. To kobieta dynamit, na dodatek złośliwa do sześcianu. Ale na kartach książki nie sposób jej nie polubić, także było miło i odprężająco. Dużo czarnego humoru, absurdów i zabawnych dialogów (choć zdarzyła się ciekawa refleksja, może dwie, o postrzeganiu starszych osób przez młodsze, o tym, że otoczenie daje odczuć starszym, że są zbędni, zabierają czas, zawadzają). Tylko zakończenie takie jakieś smutne mi się wydało i żal mi się zrobiło pani Zofii.
Tymczasem w księgarniach od niedawna drugi tom („Komórki się pani pomyliły”). Co tam Zofia znowu narozrabia? Jeszcze nie wiem. :)
Na IG większość chwali „Kółko…”, że książka śmieszna bardzo; u mnie tak na 4 w skali szkolnej. Widziałam też ze dwie opinie, że zupełnie niezabawne, a nawet przykre, bo wścibska baba z tej Zośki. Chodzi mi o to, że poczucie humoru to tak delikatna sprawa, że ja tam do końca nie wiem, czy z Zofią Wam po drodze. ;) )
„Jestem nudziarą”
Agata ma 30 lat, zero mężów (ani byłych, ani obecnych), w perspektywie pracę nauczycielki od polskiego i nudne ciuchy w szafie. Nie maluje paznokci na fioletowo i uważa się za nudziarę. Oczywiście kłopoty i mężczyźni szybko Agatę dopadną i wyprowadzą z tego błędu. ;)
To moja pierwsza przeczytana książka napisana przez Monikę Szwaję. Byłam jej ciekawa nawet nie tyle dla fabuły, ale z powodu życiorysu autorki. Zaimponowała mi. Zaczęła pisać po pięćdziesiątce, gdy kłopoty w pracy (telewizja) i choroba siostry sprawiły, że miała duże trudności finansowe. By zdobyć pieniądze wzięła udział w konkursie na powieść w stylu Bridget Jones. Zajęła trzecie miejsce. Obiecano jej wydanie książki, ale za około dwa lata. Nie mogła tak długo czekać, napisała drugą. Zainteresował się nią inny wydawca – Prószyński i S-ka. I to była właśnie ta książka – „Jestem nudziarą”. Podobno cały nakład książki wyprzedano w trzy tygodnie! Autorka zmarła w 2015 r. W sumie opublikowała 15 powieści (bazuję na Wikipedii).
A książka to taki średniaczek. Dobra na podróż, plażę i poprawę humoru (kto szuka czegoś na jesienną chandrę?). Niektóre rzeczy są przedstawione baaardzo naiwnie i mogą drażnić (np. horoskopy, które lubi bohaterka i takie lekko nachalne pokazywanie co jest dobre, a co be. I tak, muzyka klasyczna i kobieta gotująca są wspaniałe, a nauczyciele w szkole i coachowie już niekoniecznie). No, w każdym razie można się trochę pośmiać i rozweselić, jeśli nie bierze się wszystkiego zbytnio na serio. Czytadełko dla odprężenia.
(Na IG dostałam cynk, że jak chcę coś lepszego Moniki Szwai to mam sięgnąć po „Klub Mało Używanych Dziewic”, „Dziewice do boju” i „Zatoka Trujących Jabłuszek”. Daje Wam znać. Tytuły zabójcze :) Poszukam sobie w bibliotece, gdy za oknem zrobi się już naprawdę szaro i ponuro.)
No to zakończmy czymś fantastycznym ;)
„Szóstka wron”
Nastawiłam się na coś mega i trochę przy pierwszych stronach kręciłam nosem, no gdzie to jest takie super, ale… wciągnęło mnie. Im dalej w wolumin, tym było lepiej. Udany skok w świat fantasy.
Autorka – Leigh Bardugo – ma wielu fanów, mnóstwo osób zna jej uniwersum griszów i „Szóstkę wron”, ale dla niewtajemniczonych (jak ja do niedawna) kilka słów o fabule.
W ponurym portowym mieście o terytorium i pieniądze walczą różne gangi. Zazwyczaj nikt nikomu nie chce nadepnąć na odcisk i prowokować walk, ale wiadomo, chęć zysku robi swoje. Jednym z najgroźniejszych i najbardziej bezwzględnych przestępców jest Kaz Brekker, młody chłopak kierujący gangiem Szumowin.
Gdy otrzymuje bardzo niebezpieczną, ale też niezwykle intratną propozycję przeprowadzenia napadu na Lodowy Dwór (niezdobytą dotąd wojskową twierdzę), przyjmuje ją bez wahania, jego celem życiowym jest bowiem zemsta, a do tego potrzebne są pieniądze.
Kaz kompletuje zespół złodziei i osób o przeróżnych talentach, w tym także magicznym (grisza), czyli tytułową Szóstkę Wron.
Powieść jest kolejną z kręgu uniwersów griszów, ale można ją śmiało czytać bez znajomości poprzednich. „Szóstka wron” i „Królestwo kanciarzy” to jedna, odrębna przygoda – wciągająca, oryginalna, mroczna, z wyrazistymi, mocnymi bohaterami i sympatycznym wątkiem uczuciowym (bo Kaz jednak nie ma serca z kamienia ;) )
– To niezgodne z naturą, żeby kobiety walczyły.
– To niezgodne z naturą, żeby człowiek był równie głupi, jak wysoki, a jednak proszę, stoisz tutaj. (Nina do Matthisa)
To tyle w Miniaturkach na dziś. Znaleźliście coś dla siebie? „Biały królik”, „Szóstka wron”? Czytaliście może książki Moniki Szwai? Te „Dziewice…” rzeczywiście takie dobre? :)
Jeśli chcecie wiedzieć jaka teraz książka nie daje mi spać po nocach i co u mnie słychać – wpadajcie do mnie na IG :)
– – – – – – – – – – – – – – –
Cykl Miniaturki to krótkie zapiski o przeczytanych książkach. Recenzje w wersji light.