„Lissy”, czyli o koboldach, górach i domku z piernika oraz o tym, jak pisać, żeby nas czytali
Kiedy i gdzie to wszystko się zaczęło? Trudno dokładnie stwierdzić. Może w 1944 roku, gdy pewien chłopiec traci ojca, ale zyskuje buty? A może trochę później, gdy inny młody człowiek dochodzi do wniosku, że ból to jego najlepszy przyjaciel? W domu ubogiej dziewczyny, która by nie zwariować, zaczytuje się w baśniach braci Grimm, czy w nieszczęśliwej rodzinie zupełnie innej, wiecznie głodnej dziewczynki…?
Jak mawia Simon Keller, jeden z bohaterów powieści, świat jest pełen tajemnic i cudów, a wszystko zatacza koło – po co więc szukać początku? Zacznijmy od 1974 roku, gdy Marlene ucieka.
Złodziejka i jej jabłuszko
Pewnej chłodnej nocy piękna i młoda Marlene okrada męża. Chce zniknąć, zatrzeć za sobą wszystkie ślady i raz na zawsze uwolnić się od swojej połówki, która (jeśli trzymać się metafory z jabłkiem) okazała się mocno robaczywa – jej małżonek jest niebezpiecznym, bezlitosnym przestępcą.
Nie wszystko idzie zgodnie z planem. Dziewczyna ma wypadek samochodowy, pomaga jej Simon Keller, starszy mężczyzna mający gospodarstwo na górskim odludziu. Tymczasem wściekły mąż szaleje i wszelkimi sposobami próbuje odnaleźć żonę… i ją zabić.
Tak się, proszę Państwa, pisze thrillery!
Zaskoczenia, emocje i powiew mroźnego, zimowego powietrza – to serwuje czytelnikom Luca D’Andrea. W górzystej scenerii rozgrywa się historia pełna niespodzianek, a największą z nich jest tytułowa Lissy. I aż chciałoby się na ten temat powiedzieć coś więcej, uchylić rąbka tajemnicy, ale cóż sekret to sekret, spojlerowanie grzechem głównym recenzenta. Dość powiedzieć, że Lissy to klucz do zagadki, postać… nietuzinkowa.
A jeśli już mowa o przyciągających uwagę osobowościach, to trzeba przyznać, że włoski pisarz jest nie tylko specjalistą od akcji rozgrywających się w ujemnej temperaturze („Mountain Heroes”, „Istota zła”), ale też fachowcem od tworzenia arcyciekawych bohaterów. Nie ważne czy to pierwszy rząd czy drugi, rola główna czy poboczna – wszyscy są barwni, nieszablonowi, dziwaczni. I mają swoje pięć minut! (A nawet sześć, jeśli autor lubi ich na tyle, by dać im trochę pożyć ;) )
Luca D’Andrea stosuje mianowicie bardzo zmyślny i przyjemny dla czytelnika trick – każda licząca się dla fabuły postać dostaje swoją „powierzchnię reklamową”, osobny rozdział/rozdziały, w których akcja przedstawiona jest z ich perspektywy. Czytelnik w trakcie lektury poznaje więc kolejno przeszłość i motywację rozmaitych bohaterów: służącej, mordercy, skorumpowanego policjanta, płatnego zabójcy itd, itd.
Dlaczego to „powierzchnia reklamowa”? Bo ten zabieg bardzo przybliża nam dramatis personae. Gdy wiemy jakie zdarzenia z młodości ukształtowały daną osobę, gdy rozumiemy jej sposób myślenia, decyzje, wtedy nawiązuje się nić sympatii. I jest to dość osobliwe uczucie, gdy zdajemy sobie sprawę, że ten człowiek jest zły, postępuje sprzecznie z wszelkimi normami etycznymi, a jednak… szkoda nam go, a nawet trochę go lubimy.
Co wcale nie przeszkadza, by co klika rozdziałów poczuć dreszczyk strachu i niepewności…
Domek z piernika
W baśniach od razu wiadomo komu kibicować, białe jest białe, a czarne jest czarne. Gdy jednak zastanowić się nad tym głębiej, zaczną być dostrzegalne odcienie szarości, pojawią się pytania. Na przykład, czy bestialskie uśmiercenie czarownicy nie zmieniło na zawsze Małgosi? Jak później w jej przypadku wyglądało to słynne „żyli długo i szczęśliwie”? Trudno o bardziej mroczne baśnie niż te zebrane przez Wilhelma i Jacoba Grimmów. Luca D’Andrea miał znakomity pomysł by wpleść je w swoją powieść. To luźne nawiązania (np. Marlene porównuje męża do zimnego, okrutnego kobolda, pewien zakład krawiecki nosi nazwę Pani Zima, jest też domek z piernika), ale pięknie budują niepokojący klimat książki.
Wisienka na torcie – Lissy
„Lissy” to nie kryminał z detektywem na tropie i zawikłanym śledztwem, to walka o przeżycie i ucieczka, sensacja zmiksowana z thrillerem, napisana lekko i z pomysłem. Postacie przy bliższym poznaniu nie są już ani kryształowo nieskazitelne, ani złe do szpiku kości. Ocena bohaterów zmienia się z rozdziału na rozdział i nic nie jest oczywiste. I to w tej książce jest najlepsze.
I chwila, gdy poznajemy tytułową Lissy. ;)
2 Comments
Jestem kupiony, bardzo ciekawa recenzja !
O rany, dzięki! :)